piątek, 19 stycznia 2018

Rozdział XV

-Anze! - Krzyknęłam głośno, aby chłopak mógł mnie doskonale usłyszeć. Mieszkał u mnie od trzech dni a ja już go miałam dosyć. Gdyby nie świadomość, że lada dzień sobie wyjedzie na kolejne zawody i będę miała spokój to już dawno bym go stąd wyrzuciła.
-Co? - Zapytał zirytowany. No tak, bo przecież wylegiwanie się na kanapie i oglądanie telewizji jest ważniejsze niż posłuchanie przez chwilę swojej dobrodusznej siostry, która pozwala mu korzystać ze wszystkich wygód w tym domu.
-Widziałeś gdzieś moje kluczyki od samochodu? W tym bałaganie nie mogę ich znaleźć. - Oczywiście cały ten nieład panujący w domu to wina Anze. Rozrzuca wszystkie swoje rzeczy po całym mieszkaniu i nic nie odkłada na miejsce. Już nie wspomnę o niepozmywanych naczyniach i jedzeniu, które ciągle wyżera z mojej lodówki. Hmm... a gdyby tak podkablować trenerowi?
-Tutaj są. - Wyciągnął je z kieszeni i rzucił w moją stronę. Gdyby nie mój dobry refleks to pewnie bym nimi oberwała prosto w twarz. Przecież on mógł mi coś zrobić. I to ma być brat? - Zapomniałem odwiesić na miejsce. - Odparł widząc moją minę.
-Chcesz mnie zabić? A tak poza tym to kto ci pozwolił je ruszać? Nie nauczono cię, że cudzych rzeczy się nie bierze?
-Oj tam, oj tam. Przesadzasz. Pojeździłem sobie trochę po mieście i odstawiłem ci samochód na miejsce. Nic się takiego nie stało. - Mówił tak, jakbym była jakąś histeryczką.
-Zaraz mnie szlag na miejscu trafi. - Powiedziałam bardziej do siebie. - Wychodzę, a jak wrócę to ma być tu wysprzątane na błysk, bo jak nie to wylecisz z tego domu na kopach!!! - Trzasnęłam na odchodne drzwiami i pojechałam do mojego rodzinnego domu, przy okazji pewnie łamiąc dużo przepisów drogowych.
Od razu po zaparkowaniu samochodu mogłam ujrzeć moją mamę stojącą w oknie i przypatrującą się, kto raczył ją odwiedzić. Uśmiechnęłam się w jej stronę i uniosłam dłoń w celu pomachania. Nie czekając dłużej skierowałam się w stronę drzwi wejściowych, wcześniej otrzepując buty ze śniegu. Kiedy znalazłam się już w środku, moja rodzicielka od razu rzuciła mi się na szyję obdarowując mnie całusami.
-Dobrze, że przyjechałaś. - Trochę zaniepokoiły mnie jej słowa, dlatego postanowiłam upewnić się, czy oby na pewno wszystko w porządku.
-Stało się coś? - Próbowałam się czegoś dowiedzieć.
-Nie, po prostu cieszę się, że przyjechałaś. Dawno się nie widziałyśmy. - Wywróciłam oczami na te słowa. Tydzień to w końcu nie jest tak dużo. Prawda? - No nie rób tych swoich min tylko rozbieraj się. Nie będziemy przecież rozmawiać w przedpokoju. - Moja mama udała się do kuchni, a ja zaczęłam pomału zdejmować kurtkę.
-Tak właściwie to przyjechałam, bo musimy poważnie porozmawiać. - Powiedziałam nieco głośniej, aby mnie usłyszała. Po chwili jednak wybiegła z kuchni jak poparzona i złączone dłonie przystawiła sobie do twarzy.
-Matko święta! Ty jesteś w ciąży?! - Od razu znieruchomiałam i otworzyłam szerzej oczy. Nigdy nawet mi przez myśl nie przeszło, że kiedyś mogę mieć z kimś dziecko, a tu teraz moja własna matka wyskakuje mi z takim tekstem.
-Co? - Powiedziałam odruchowo. Po chwili panującej ciszy postanowiłam to obrócić w żart. - Jejku, pewnie znowu przytyłam. - Zaczęłam przeglądać się w lustrze wiszącym na ścianie.
-Czyli nie jesteś w ciąży? - Próbowała się upewnić.
-Nie. - Odpowiedziałam momentalnie. - Nie rozumiem skąd ci to w ogóle przyszło do głowy. - Skierowałam się do mojego ulubionego pomieszczenia w tym domu, a mianowicie do kuchni. Zawsze gdy tu przyjeżdżałam to czekało na mnie coś dobrego.
-No wiesz, tyle ostatnio się mówi o tobie i o... - Domyślałam się jak to się skończy, dlatego nie pozwoliłam jej skończyć.
-Nie kończ. Powiedziałam ci raz co o nim sądzę i nie wracajmy do tego. Ten osobnik nie popsuje mi dzisiejszego dnia. Już wystarczająco dobrze zrobił to Anze. - Usiadłam przy kuchennym stole, co też uczyniła moja mama. Spojrzałam się na moje palce u rąk a następnie przeniosłam wzrok na moją towarzyszkę. - Właściwie to przyszłam o nim porozmawiać. O co wam poszło? - Zadałam pytanie, które siedziało w mojej głowie już od jakiś trzech dni.
-Nie rozumiem o czym mówisz. - Tylko tyle? Nie wysilałabym się, żeby przyjeżdżać tu tylko po to, aby otrzymać taką odpowiedź. Muszę dowiedzieć się wszystkiego.
-To może prosto z mostu. Co on takiego zrobił, że go wyrzuciliście z domu? - Popatrzyłam w oczy mojej mamy i zauważyłam niepokój malujący się na jej twarzy.
-Nikt go przecież nie wyrzucał. - Zmarszczyłam czoło. Nie mogłam w to uwierzyć. Czy on na prawdę posunąłby się do takiego kroku, aby mnie oszukać? Tylko dlaczego?
-Jak to?
-Powiedział, że zaproponowałaś mu wspólne mieszkanie, a on przystał na tą propozycję, bo stwierdził, że musi ci być smutno tak mieszkać samej. - Słuchałam wszystkiego dokładnie i analizowałam sens. Po chwili jednak do mnie dotarło, jak bardzo mój brat ma u mnie przechlapane. Nie chciałabym być w jego skórze, gdy go spotkam. - Uważam, że to był dobry pomysł z twojej strony. Masz duże mieszkanie, sprzątania pewnie też dużo. Przyda ci się ktoś do pomocy w ogarnięciu tego.
-Mamo. Błagam. - Powiedziałam z wyczuwalną kpiną. W głowie mi się nie mieściło to wszystko. - On i sprzątanie? Na prawdę w to wierzysz? Ja mu nie proponowałam, żeby się do mnie wprowadzał. Wmówił mi, że go z domu wyrzuciliście. Odkąd u mnie jest to nic nie robi tylko ciągle siedzi przed telewizorem albo gra na Playstation. - Widząc minę mojej mamy postanowiłam już nie wspominać o bałaganie, który pozostawia po sobie.
-Eh, w takim razie powiedz mu, że ma wracać do domu. Już my z ojcem sobie z nim porozmawiamy. - Po usłyszeniu tych słów zrobiło mi się trochę szkoda mojego brata, zważywszy na fakt, że dobrze wiem jak wygląda taka "rozmowa" z naszymi rodzicami. Sama kiedyś nie byłam najgrzeczniejsza i często bywałam jej uczestnikiem.
-To na prawdę nie będzie konieczne. Jak tylko wrócę do domu to wszystko sobie z nim wyjaśnię.  - Próbowałam jakoś załagodzić sytuację.
-No skoro tak mówisz. - Westchnęła, ale dało się wyczuć niepewność w jej głowie.

środa, 10 stycznia 2018

Rozdział XIV

Obudziło mnie gwałtowne hamowanie samochodu. Wystraszona szybko otworzyłam oczy żeby zobaczyć co się dzieje. Okazało się, że dojechaliśmy do domu tego idioty Prevca, który specjalnie zahamował w taki sposób, żebym zeszła na zawał. No po prostu świetnie. Prawie mu się to udało.
-I dlatego dzieciom nie powinno się dawać kluczyków. - Mruknęłam pod nosem. Mówiąc dzieciom, miałam na myśli osoby, które zachowują się tak jak ten osobnik po mojej lewej stronie.
-Uważasz, że czegoś mi brakuje? - Zapytał z wyczuwalnym oburzeniem.
-Mózgu, to przede wszystkim. - Chciał już coś dodać, ale mu przerwałam. - Możesz już wypakować swoje manatki i znikać.
-Jeszcze będziesz prosić, żebym został. - Wysiadł momentalnie z samochodu, pozostawiając mnie w osłupieniu. Po chwili jednak się ocknęłam i otworzyłam drzwi zwracając się do chłopaka.
-Wątpię! - Krzyknęłam na co tylko wysłał w moją stronę buziaka.
Szybko przesiadłam się na siedzenie kierowcy i odjechałam najszybciej jak się tylko dało. Swoją drogą coś szybko jesteśmy na miejscu. Podjechałam pod dom rodziców, gdzie mieszkał Anze. Teraz czekało mnie najtrudniejsze zadanie, żeby go obudzić.
-Ej! Anze! Wstawaj! W domu już jesteś! Anze! - Potrząsnęłam nim, na co mruknął jedynie coś pod nosem i poszedł dalej spać.
Postanowiłam użyć mojej tajnej broni, którą była butelka zimnej wody, którą wylałam na twarz chłopaka. Od razu się obudził z wkurzoną miną.
-Co jest?! - Wrzasnął.
-Wysiadaj. Jesteśmy na miejscu. - Posłusznie wykonał moje polecenie z obawy przed kolejną dawką wody.
-Nie możesz być dla mnie milsza? - Zapytał jakby z wyrzutem na co westchnęłam.
-Mój kochany braciszku nie chce ci się przypadkiem pić? Chce? Proszę bardzo. - Powiedziałam zatroskana, po czym wylałam na jego twarz resztę wody. - Nie musisz dziękować. - Odparłam przesłodko.
-Wredota! - Na to określenie posłałam tylko w jego stronę buziaka.
-Też cię kocham.
(kilka godzin później)
Obudziłam się gdy dochodziło południe. Musiałam odespać podróż. Niby spałam w samochodzie, ale jednak to nie to samo. Zeszłam na dół w celu zrobienia śniadania, ale oprzytomniałam, że moja lodówka świeci pustkami, więc muszę iść najpierw na zakupy. Wiem, że w moim stanie nie powinnam zbytnio wychodzić na dwór, ale można powiedzieć, że to sprawa życia i śmierci, poza tym nic mi się przecież takiego nie stanie, w końcu to tylko pięć minut drogi.
Nim się obejrzałam a stałam już przy kasie. Zapłaciwszy odpowiednią sumę pieniędzy miałam już wychodzić, gdy w oddali dostrzegłam Andreasa. Momentalnie założyłam kaptur, aby mnie nie rozpoznał i niemal wybiegłam z supermarketu. Miałam nadzieję, że już nigdy go nie spotkam, a tymczasem spotykam go nieopodal mojego domu. No po prostu świetnie. Na sam jego widok aż mnie krew zalewa. Mam nadzieję, że jest tu tylko przejazdem, bo jakby miał mieszkać w tym samym mieście co ja to moje nerwy by tego nie wytrzymały.
Zbliżając się do drzwi mojego domu, wyjęłam klucze z kieszeni. Ilekroć próbowałam je przekręcić, nie wychodziło mi. Jak się okazało były otwarte. Mogłabym przysiąc, że je zamykałam. Wystraszyłam się nie na żarty. W dodatku przypomniało mi się kogo spotkałam na zakupach. Czy to możliwe, że wie gdzie mieszkam i postanowił włamać mi się do domu?
Weszłam pomalutku do środka i stawiając małe kroczki przemierzałam kolejne metry. Nagle z kuchni wyszedł Anze. Tak mnie wystraszył, że wydałam z siebie pisk i wypuściłam na ziemię torby z zakupami. Chłopak tylko patrzył na mnie jak na wariatkę.
-Co ty tu do cholery robisz? - Powiedziałam z niemałym zdziwieniem i niezadowoleniem.
-Kto ci pozwolił w takim stanie opuszczać mieszkanie? - Wyglądał na zatroskanego, ale czułam, że coś się za tym kryje.
-Ja tu zadaję pytania. - Uniósł ręce w geście samoobrony. - Jak tu wszedłeś? - Położyłam ręce na biodrach.
-Jestem mężczyzną i otworzenie drzwi to nie problem. - Wzruszył ramionami i udał się do salonu, w którym włączony był telewizor, a on sam rozwalił się na mojej kanapie jakby był u siebie.
-Może jeszcze poduszkę ci przynieść, żeby było ci wygodniej? - Zapytałam z irytacją.
-Jakbyś mogła. - Najwyraźniej wziął na serio moje pytanie, ale przepraszam bardzo, nie mam najmniejszego zamiaru usługiwać mu w moim własnym domu.
-Chyba cię głowa boli. Rządzisz się jakbyś był u siebie w domu.
-Od dzisiaj tu mieszkam. - Odparł ze stoickim spokojem, na co o mały włos się nie zakrztusiłam.
-Że co proszę?! - Wrzasnęłam.
-To co słyszysz. Rodzice mnie z domu wyrzucili, a nie będę przecież spał pod mostem. A na hotel to ja nie będę kasy wydawał. Mam ważniejsze wydatki. No chyba, że mnie nie przyjmiesz, bo ukrywasz tu jakiegoś chłopaka. - Cóż, najchętniej bym go wyrzuciła za drzwi, ale skoro go rodzice wyrzucili z domu to nie mam wyjścia i muszę go przyjąć pod  swój dach. Nie chcę, żeby go później opisali w gazetach, w końcu nosi to samo nazwisko co ja i ludzie mogliby połączyć fakty.
-Daruj sobie. Żebym z kimś była to musiałabym go kochać, a nie wiem czy wiesz, ale po ostatnich wydarzeniach nie mam zamiaru się w nikim zakochiwać.
-Miłość sama przyjdzie w najmniej spodziewanym momencie. - Powiedział rozmarzony.
-No nie wierzę. - Usiadłam na kanapie ze zdziwienia. - Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że będziesz rzucał jakimiś miłosnymi  cytatami. No coś podobnego. - Pokiwałam niedowierzająco głową.
-Oj tam, jak zwykle przesadzasz. Po prostu mówię co myślę. To jak mogę zostać? - Spojrzał na mnie maślanymi oczami. I jak ja mam mu odmówić... No po prostu się nie da...
-Oczywiście. - Pokiwałam twierdząco głową i się uśmiechnęłam, na co podziękował i zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku. - Poczekaj, poczekaj. - Ugasiłam na chwilę jego entuzjazm. - Obiecaj, że będziesz po sobie sprzątał, bo nie mam zamiaru robić za twoją sprzątaczkę. - Spojrzałam na niego poważną miną.
-Ja i bałagan? Czy ty siebie słyszysz? - Powiedział lekko oburzony. - Przecież ja od zawsze potrafię utrzymywać porządek.
-Hmm... Powiedziałeś, że potrafisz utrzymywać porządek, ale nie powiedziałeś, że utrzymujesz porządek...
-Przecież to jest to samo. - Próbował mnie przekonać.
-No właśnie, że nie. Ja widzę tu sporą różnicę, a ty już nie udawaj, bo dobrze wiem, że powiedziałeś tak, żeby potem móc się wymigiwać od sprzątania. - Niech sobie nie myśli, że tak łatwo mu odpuszczę.
-Ojej... Przesadzasz... No dobra, w takim razie obiecuję, że będę po sobie sprzątał. - Przybrał poważną minę, a po chwili wstał i udał się w stronę schodów.
-Gdzie idziesz? - Zapytałam momentalnie.
-Do swojego pokoju, a gdzie niby mam iść...
-O nie mój kochany. - Podeszłam do niego, na co popatrzył na mnie zaskoczony. - Ty. - Wskazałam na niego palcem. - Śpisz tam. - Tym razem pokazałam na pokój gościnny. Zwykle jak nocował u mnie to miał swoją własną sypialnię, ale po ostatniej akcji postanowiłam to zmienić.
-Co? Dlaczego niby?
-Czy ty  sobie zdajesz, że wbrew pozorom ściany w tym domu są cienkie i doskonale słychać jak chrapiesz? Czy ty chcesz, żebym ja oka nie mogła zmrużyć?
-Ja nie chrapię. Musiało ci się coś przesłyszeć. - Odparł niewzruszony kończąc temat. - Pójdę odpocząć.
-No dobrze, ale później musimy porozmawiać. - Musiałam w końcu wybadać o co poszło, że rodzice go wyrzucili z domu. Skoro posunęli się do takiego kroku to musiała do być grubsza sprawa i to mnie właśnie martwi.

Rozdział XIII

Cały dzień przesiedziałam w hotelu strasznie się nudząc. Najchętniej już bym pojechała do domu, ale Anze użył swojego uroku i mnie przekonał, żebym na niego poczekała. Swoją drogą to go nie rozumiem. Nigdy przecież nie lubił podróżować samochodem, a tu proszę... taka niespodzianka.
Sprawdziłam jeszcze, czy na pewno spakowałam wszystkie rzeczy i postanowiłam obejrzeć w telewizji dzisiejsze zawody. Oczywiście najchętniej bym poszła teraz na skocznię, ale mój troskliwy braciszek mi tego zabronił. Poza tym nie najlepiej się jeszcze czuję, a co gorsza mam wrażenie, że powraca mi gorączka.
Anze nie spisał się zbyt dobrze w dzisiejszym konkursie, bowiem nie zakwalifikował się do drugiej serii. Pomimo tego uśmiech towarzyszył mu na twarzy. Podziwiam go za to. Na prawdę. Mało kto tak potrafi.
Ostatecznie jednak nie dałam rady obejrzeć całych zawodów, ponieważ usnęłam przed telewizorem w czasie trwania przerwy między seriami. No po prostu świetnie. Zawsze tak mam, że jak jest wieczór i oglądam coś interesującego to nagle robię się senna i zmęczona a powieki mi same opadają na dół, po czym stwierdzam, że jak zamknę na chwilkę oczy to nie usnę, bo w końcu panuję nad sytuacją, a koniec końców budzę się w środku nocy, gdy w telewizji akurat leci jakiś horror lub coś tego typu... No po prostu można na zawał zejść... Ale nie tym razem. Nie obudziłam się w środku nocy przed telewizorem, lecz późnym wieczorem otworzywszy oczy ujrzałam twarz Anze tuż nade mną. Tak się wystraszyłam, że spadłam z łóżka, i to dosłownie, na co ten idiota zaczął się śmiać.
-Nosz kurde, nie strasz mnie więcej! - Po tych słowach buchnął jeszcze większym śmiechem, na co jedynie zmroziłam go wzrokiem.
-Widzę, że znowu w swoim żywiole. - Wstałam z podłogi i zaczęłam szukać mojego telefonu, aby sprawdzić, która godzina. - Nie gniewaj się na mnie. - Powiedział skruszonym głosem, co do niego niepodobne. - Chciałem cię tylko obudzić, abyśmy mogli już jechać do domu. - Próbował się wytłumaczyć. Coś mi się wydaje, że coś kombinuje, ale nie mam jeszcze pojęcia co.
-Dobra, dobra nic nie było. Upewnię się jeszcze, czy na pewno wszystko wzięłam i możemy jechać. - Odwróciłam się idąc w stronę szafy, ale zatrzymał mnie głos Anze.
-Miałbym jeszcze do ciebie małą prośbę. - Stanęłam w miejscu i po chwili zastanowienia zwróciłam się w jego stronę.
-Jaką? - Rzuciłam od niechcenia.
-Mógłby się z nami zabrać jeszcze mój kolega? - Zapytał nieśmiało.
-I tak jedziemy, i tak, więc nie ma problemu, może jechać. - Powiedziałam od razu i ruszyłam po moją torbę. Nagle się jednak zatrzymałam, bo sobie coś uświadomiłam. - Czekaj, czekaj. Jaki kolega? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...?
-Peter? - Kiwnęłam głową. - Skąd wiedziałaś? - W tej chwili miałam ochotę zabrać swoje rzeczy i ruszyć w drogę sama, bez jakichkolwiek towarzyszy.
-Czyś ty oszalał? To ja przez niego mało co się nie utopiłam, rozchorowałam się i mam zszargane nerwy, a ty teraz chcesz, żebym męczyła się z nim w jednym samochodzie przez dobre kilka godzin? Ty chcesz, żebym wylądowała w psychiatryku?!
-Ja was nie rozumiem. Ty, jak tylko usłyszysz jego imię to dostajesz szału i jesteś wściekła jak osa, że normalnie strach się do ciebie odezwać. On natomiast się tylko głupkowato uśmiecha. O co wam tak konkretnie poszło? I nie wykręcaj się jakimiś durnymi wymówkami tylko mów prawdę, bo może nie widzisz, ale od jakiegoś czasu martwię się o ciebie i próbuję zrozumieć, no ale nie idzie... - Nic nie odpowiedziałam tylko przymknęłam powieki i próbowałam się zastanowić nad odpowiedzią na pytanie, ale nie było to proste, bo szczerze mówiąc to sama nie pamiętałam do końca o co poszło.
-Niech ci będzie. Może jechać, ale powiedz mu, że ma się do mnie nie odzywać ani słowem. - Wzięłam swoje rzeczy i wyszłam z pokoju zostawiając Anze samego bez odpowiedzi na pytanie. Udałam się do samochodu i wrzuciłam do środka swój bagaż, a następnie usiadłam za kierownicą i czekałam na brata, który po chwili przyszedł i pokierował mnie pod jego hotel. Peter czekał przed nim ze wszystkimi bagażami. Mój towarzysz wyszedł z samochodu, aby mu pomóc. Po zapakowaniu wszystkich rzeczy Prevc usiadł obok mnie, a Anze z tyłu. Zdenerwowało mnie to, ale nie miałam najmniejszej ochoty wdrażać się z nim w jakieś dyskusje. Chciałam jedynie, żeby ta podróż jak najszybciej minęła.
Przez jakieś pół godziny drogi chłopcy rozmawiali między sobą. Ja jedynie jak była taka konieczność to mówiłam półsłówkami. Po pewnym czasie zapanowała cisza, a w lusterku zobaczyłam, że mój kochany braciszek usnął. Cóż, najwyraźniej spodobała mu się piosenka w radiu. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i kontynuowałam jazdę w skupieniu. Wszystko byłoby w porządku gdyby Peter się do mnie nie odzywał. Non stop próbował mnie zagadywać, na co zawsze odpowiadałam w sposób kończący temat, ale ten nie dawał za wygraną i próbował dalej.
-Co jesteś dzisiaj jakaś taka milcząca? Normalnie jak nie ty. - Zauważył. Najwyraźniej nie załapał, że ja celowo go zlewam, bo nie chcę z nim rozmawiać. Faceci... Jak nie powiesz wprost to się nie domyślą.
-Mam swoje powody. - Rzuciłam pierwszym lepszym tekstem jaki mi przyszedł do głowy.
-No ale mi chyba możesz powiedzieć... - Co on sobie myśli, że będę mu się zwierzać z nie wiadomo czego? Żałuję, że byłam taka uległa w prośbie Anze.
-Nie. - Może to trochę chamskie z mojej strony, ale na prawdę jestem wykończona i nie mam siły na jakąś głupią rozmowę a w szczególności z nim.
-No nie bądź taka. - Nie ustępował. W końcu stwierdziłam, że jak mu wprost nie wygarnę to nie zrozumie.
-Posłuchaj, zgodziłam się żebyś z nami jechał tylko i wyłącznie ze względu na to, że nie miałam siły na dyskusje z Anze. Nie mam czasu ani tym bardziej ochoty na jakieś durne kłótnie, więc lepiej będzie jak nie będziesz się do mnie odzywał. Dla własnego dobra. - Mam nadzieję, że po tych słowach zrozumie.
-Dlaczego od razu oceniasz naszą rozmowę na kłótnię? - Szczerze to mnie zaskoczył. Zawsze uważałam, że jemu o to właśnie chodzi, żeby mi dokuczyć.
-Zawsze tak jest. -Zerknęłam na niego na moment i wzruszyłam ramionami.
-Poprawka. Było. Wcale nie musi tak być. - Jakoś nie wydaje mi się, żeby mówił serio. W końcu normalna rozmowa w naszym przypadku jest raczej niemożliwa.
-Co ty znowu kombinujesz? - Zaczęłam się zastanawiać co temu świrowi siedzi w głowie.
-A co mam niby kombinować? - Zacisnęłam wargi i zrobiłam głęboki wdech uspokajający.
-Ja oszaleję. - Westchnęłam podłamanym głosem.
-Aż tak na mnie lecisz? - Wyszczerzył się. Na chwilę obecną miałam ochotę przywalić mu w ten pusty łeb, ale nie mogłam sobie na to pozwolić, bo kierowałam samochodem.
-Mam dla ciebie dobrą radę. - Uśmiechnęłam się w jego stronę słodko. - Zamknij się, weź przykład z Anze i idź spać. - Powiedziałam z wściekłą miną.
-No, skoro  mówisz, że mam brać przykład z Anze... Sama tego chciałaś. - Zaśmiał się. - Daleko jeszcze? Kiedy będziemy już na miejscu? Zimno mi. Nudzi mi się. Muszę do łazienki. Która godzina? Ile jeszcze? Głodny jestem. Kiedy w końcu... - Zjechałam na pobocze i wysiadłam z samochodu podchodząc do drzwi od strony Petera a następnie je otworzyłam. - Ej, ale ja żartowałem. - Uniósł ręce w geście obrony.
-Wysiadaj. Teraz ty poprowadzisz. Najwyraźniej potrzebujesz jakiegoś zajęcia żeby nie gadać. - W normalnych warunkach nie dałabym mu prowadzić, bo z reguły nikt nie może kierować moim kochanym autem, ale tym razem musiałam tak postąpić, bo nie najlepiej się czułam. - Jedna ryska a nie żyjesz. - Pogroziłam mu delikatnie palcem.
-Spokojnie. - Zajęłam miejsce pasażera i czekałam kiedy wreszcie ruszy. Oczywiście zanim to zrobił musiał wszystko wyregulować pod swoje wymagania. Idiota nawet radio mi przestawił na jakąś dziadową stację. No nie, a ja się tyle męczyłam, żeby wszystko było idealnie a przez mój samochód przeszła rewolucja i będę musiała wszystko od nowa ustawiać.
-Widzę, że czujesz się jak u siebie. - Powiedziałam z delikatnym sarkazmem.
-Żeby kierować muszę podporządkować wszystko pod mój gust. - Uśmiechnął się w moją stronę i w końcu przekręcił kluczyk w stacyjce.
-Taki kiepski z ciebie kierowca?
-Jeszcze się zdziwisz. - Ruszył gwałtownie z miejsca a mnie aż serce do gardła podeszło.
-Wiesz co? Wolę chyba nie patrzeć na to jak nas zabijasz. - Odwróciłam się w stronę śpiącego Anze i chwyciłam koc, który leżał obok niego. Okryłam się nim i postanowiłam się zdrzemnąć.
-Idziesz spać? - Rozłożyłam do tyłu swój fotel i bardziej nakryłam się kocem.
-Nie chcę wylądować w psychiatryku. - Mruknęłam pod nosem.
-Co się przejmujesz? W szpitalnej piżamie też będziesz wyglądać słodko. - Jak on mnie denerwuje.
-Nie odzywam się do ciebie. - Wykręciłam się tyłem w jego stronę.
-Ja cię serio nie rozumiem. Uważasz, że cały czas się kłócimy, więc żeby ci udowodnić, że tak nie jest mówię ci jakiś komplement to ty się obrażasz.

Rozdział XII

Wróciwszy do hotelu niemal od razu rzuciłam się na łóżko. Było mi tak strasznie zimno, że opatuliłam się szczelnie z każdej strony kołdrą. Nawet nie wiem, kiedy dokładnie usnęłam. Przez mgłę później jeszcze słyszałam dźwięk otwieranych drzwi do mojego pokoju, ale nie miałam nawet siły, żeby otworzyć oczy, w efekcie czego ponownie zasnęłam.
Nazajutrz obudziwszy się zobaczyłam siedzącego na moim łóżku obok mnie Anze. Patrzył na mnie z troską, co było takie słodkie. Uśmiechnęłam się do niego, po czym uniosłam się lekko na łokciach.
-Jak się czujesz? - Przyłożył mi na chwilę dłoń do czoła.
-Dużo lepiej, chociaż nadal boli mnie trochę gardło i mam lekki katar. - Powiedziałam zgodnie z prawdą. - Która godzina? - Zapytałam ziewając przy okazji.
-Dziesiąta. - Zamurowało mnie, bo spałam strasznie długo. Praktycznie odkąd wróciłam ze skoczni. - Przyniosłem ci herbatę z miodem i cytryną. Pomyślałem, że dobrze ci zrobi. - Podał mi kubek do ręki.
-Dzięki. Przepraszam za wczoraj. Miałeś rację, że powinnam wracać do hotelu, w końcu i tak nie byłam w stanie dobrze pracować, bo trzęsły mi się ręce. - Wzięłam łyka herbatki. - Mmm... dobra.
-Sam robiłem, więc musi być dobra. - Zaśmiał się. Jestem tylko ciekawa jakim cudem udało mu się samemu zrobić herbatę, przecież jesteśmy w hotelu, gdzie podejrzewam, że takie rzeczy załatwia obsługa, no ale nie będę wnikać. - Czyli rozumiem, że dzisiaj mnie posłuchasz i nie pójdziesz do pracy? - Nie do końca mnie zadowoliło jego pytanie, bo szczerze powiedziawszy miałam zamiar pójść dziś na skocznię.
-O nie! Tego nie powiedziałam. Dzisiaj się czuję już lepiej, więc mogę w spokoju pójść i...
-Posłuchaj. Nie pozwolę ci narażać zdrowia dla jakieś głupiej pracy. - Czy on właśnie powiedział, że moja praca jest głupia? Teraz to już jestem całkowicie przekonana, że idę dziś na skocznię. - Jeżeli mnie nie posłuchasz to powiem mamie, że jesteś chora i zapewne jak tylko wrócisz do domu to się wprowadzi do ciebie na co najmniej tydzień i będzie się tobą opiekować. Nie wiem czy tego chcesz... - Dobra, teraz to ja się czuję jak za dzieciaka, kiedy takie mini szantaże były na porządku dziennym. Wystarczyły tylko dwa słowa, przez które byłam zmuszona mu ulec.
-No dobrze, ale pamiętaj, że jeżeli mnie wywalą z pracy to pożałujesz tego. - Westchnęłam i wyjęłam z pod poduszki telefon, wykręcając numer do szefa.
Po skończonej rozmowie z szefem odłożyłam telefon na miejsce i odetchnęłam z ulgą. Było ciężko, ale w końcu udało mi się go przekonać, żeby pozwolił mi już wracać do domu. Całe szczęście nie wyrzucił mnie z pracy. Powiedział tylko, żebym się kurowała szybko.
-Masz szczęście. Mam wolne przez przyszły tydzień. - Wstałam z łóżka i wyjęłam z szafy moją torbę, by po chwili zacząć pakować do niej swoje rzeczy.
-Mówiłem, że powinnaś wcześniej do niego zadzwonić. Nie musiałabyś wczoraj tak marznąć. Jakbyś dostała zapalenia płuc to dopiero byś miała... - Urwał jakby w pół słowa. - Co tak właściwie robisz?
-Pakuję się. Wracam do domu. - Odparłam obojętnie.
-Teraz? W tej chwili? - Dopytywał zdziwiony.
-Nie mam nic innego do roboty, więc najlepiej będzie jak pojadę po prostu do domu. Nie opłaca mi się marnować tutaj czasu. - Zerknęłam na moment na jego minę, która mówiła, że nie podoba mu się do końca ten pomysł.
-Poczekaj chociaż do wieczora. - Próbował mnie przekonać.
-Do wieczora? A po co? - Zaśmiałam się lekko upychając niektóre rzeczy w mojej torbie.
-Mógłbym na przykład jechać z tobą i nie nudziłoby ci się tak. - Spojrzałam na niego z uśmiechem.
-Przecież ty i tak uśniesz po jakiś piętnastu minutach jazdy, no ale skoro chcesz jechać to mogę na ciebie poczekać do wieczora. - Usłyszawszy moje słowa mocno mnie przytulił. - Ej! - Wystraszył się delikatnie. - Chyba nie chcesz się zarazić. - Zaśmiałam się.
-Pewnie, że nie. Dzięki. To widzimy się po konkursie. Ja biegnę teraz na trening, bo pewnie jestem już spóźniony. - Nie zdążyłam nawet nic odpowiedzieć, bo usłyszałam tylko zamykane drzwi.
Postanowiłam dopakować się do końca, żeby potem mieć z głowy, jednak moją uwagę przykuł aparat leżący na szafce. W takim razie nie wydawało mi się, że przez sen słyszałam kogoś wchodzącego do mojego pokoju. Podejrzewam, że to był Gregor, który odniósł mi moją własność. Moje podejrzenia potwierdziła karteczka z napisem: "Zadzwoń jak wstaniesz." i dołączony numer telefonu. Uśmiechnęłam się pod nosem, wzięłam do ręki komórkę i wybrałam odpowiedni numer. Już po chwili mogłam usłyszeć jego głos.
-Halo?
-Cześć, pamiętasz mnie jeszcze? - Wolałam się upewnić, w końcu jest sportowcem, który na co dzień widuje tysiące ludzi.
-Nie mógłbym zapomnieć tak pięknej dziewczyny. - Zaśmiałam się na jego słowa. - Jak się czujesz?
-Dużo lepiej niż wczoraj. Trochę mnie gardło boli i czuję się delikatnie osłabiona, ale to szybko minie. Wracam dzisiaj do domu i wykuruję się tam w mgnieniu oka. - Usiadłam na łóżku.
-Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz. Oglądałaś już zdjęcia? - Momentalnie poderwałam się z miejsca.
-Na prawdę je zrobiłeś? - Usłyszałam w odpowiedzi mruknięcie. - Poczekaj chwilkę, zaraz je obejrzę. - Odpowiedziałam podekscytowana i podeszłam do szafki, na której leżał aparat i chwyciwszy go usiadłam na krześle i zaczęłam przeglądać zdjęcia, które były niesamowite. Normalnie jakby robił je zawodowiec. - Gregor, te zdjęcia są wspaniałe. - Powiedziałam z zachwytem. - Jakim cudem robisz lepsze zdjęcia ode mnie, skoro to ja kończyłam różne kursy i...
-Mówiłem ci już, że mnie nie doceniasz? Interesuję się wieloma rzeczami, między innymi fotografią i właśnie oglądasz tego efekty. - Przyznam szczerze, że zaimponował mi tym.
-No to teraz rozumiem, dlaczego powiedziałeś, że znasz się na fotografii bardziej niż mogę się tego spodziewać.
-Dokładnie. - Wyczułam, że właśnie się uśmiecha. - Co powiesz na kawę? Oczywiście jak już wyzdrowiejesz. - Pomysł mi się spodobał, ale niestety widziałam ku temu kilka przeszkód.
-Wiesz, może być trochę ciężko, bo mieszkam w Słowenii, a ty z tego, co mi wiadomo to w Austrii i...
-Jesteś przecież fotografem, więc podejrzewam, że będziesz na innych konkursach. - No i właśnie w tym tkwił problem...
-Nie do końca. To trochę skomplikowane. - Westchnęłam. - No, ale niech będzie. Postaram się jakoś przyjechać. Jak nie jako fotograf to prywatnie. - Wzięłam do ręki kubek z chłodną już herbatą i upiłam łyka.
-Tak się cieszę. Ja muszę już biec na trening. Do zobaczenia wkrótce.
-Pa.

Rozdział XI

Wstałam i czuję się jak trup. Nie spałam praktycznie całą noc przez męczący kaszel. Czuję się okropnie, a najgorsze, że muszę w takim stanie iść na skocznię. Oby mi się choć odrobinę poprawiło do tego czasu. Zamówiłam sobie śniadanie do pokoju, bo czuję się strasznie osłabiona.
Po posiłku postanowiłam się zdrzemnąć. Miałam cichą nadzieję, że mi się poprawi, ale jak to mówią nadzieja matką głupich. Czułam się jeszcze gorzej. Postanowiłam jednak wstać i się przebrać, aby móc iść na skocznię.
Będąc w połowie drogi rozdzwonił się mój telefon. Był to Anze, więc postanowiłam odebrać. Może miał mi do przekazania jakąś ważną wiadomość.
-Gdzie jesteś? - Usłyszałam od razu. - Dziś drużynówka, w której nie skaczę, więc moglibyśmy razem pooglądać konkurs, tak jak w Kuusamo.
-Tak tylko zapomniałeś, że ja jestem w pracy i nie mogę sobie pozwolić na oglądanie skoków. Muszę się skupić na robieniu dobrych zdjęć, a uwierz, że to łatwe nie jest.
-Stało się coś? - Czyżby mój brat nie był taki głupi na jakiego wygląda i poznał się, że jestem chora?
-Czemu tak sądzisz?
-Masz jakiś zmieniony głos. A chyba, że to przez mój telefon, bo mam przestarzały model. Muszę w końcu kupić sobie nowy. - Zmieniam zdanie, on jednak nic a nic nie zmądrzał.
-Z twoim telefonem zapewne wszystko w porządku. Chociaż zgadzam się z tobą, że mógłbyś w końcu go zmienić. A co do mojego głosu to jest to skutek uboczny wojny z twoim wspaniałym przyjacielem. - Nie będę  go okłamywać, w końcu i tak się pewnie domyśli. Jedyne na czym mi zależy to to, aby Prevc się nie dowiedział, że jestem chora, bo będzie miał nade mną przewagę.
-To coś poważnego czy tylko lekkie przeziębienie? - Zauważyłam jak stoi tyłem do mnie, więc nie mógł mnie widzieć.
-Sam oceń. - Rozłączyłam się i w tym momencie odwrócił się w moją stronę.
-Boże siostra, wyglądasz okropnie.
-No dzięki. - Powiedziałam i poszłam dalej. Anze nie dał za wygraną i poszedł za mną.
-Nie powinnaś wychodzić z łóżka. Gdyby mama cię teraz widziała... Nie, tak nie może być. Wracasz do hotelu i bez dyskusji. - No proszę jaki opiekuńczy się zrobił. Mimo, że czuję się fatalnie to nie mam najmniejszego zamiaru go słuchać. Po pierwsze: nie lubię gdy ktoś mi rozkazuje. Po drugie: jak nie będę miała doskonałych zdjęć to w końcu stracę pracę, a nie mogę sobie na to pozwolić.
-Nie ma mowy. Przypominam ci, że jestem od ciebie starsza i nie będziesz mi mówił co mam robić.
-Może starsza, ale zdecydowanie nie mądrzejsza. - Nie no, teraz to już przegiął. Czy on właśnie zasugerował, że jestem głupia?
-Dla mnie temat jest skończony. - Nie zwracając na niego większej uwagi poszłam w wyznaczenie miejsce, aby móc rozpocząć pracę.
Ręce mi się strasznie trzęsły, przez co połowa zdjęć wychodziła rozmazana. Ja się chyba serio dzisiaj nie nadaję do tej pracy. Myślałam, że mimo wszystko będzie dobrze. Najwyraźniej się pomyliłam. Nic nie szło dobrze. I co ja powiem szefowi? Zwolni mnie za takie zdjęcia.
-Wszystko w porządku? - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Nie byłam jednak pewna czy należy do tej osoby, o której właśnie pomyślałam. Odwróciłam się powoli i moje przypuszczenia się potwierdziły. Gregor.
-Tak. - Pokiwałam pewnie głową, po czym jednak zmieniłam wyraz twarzy. Nie miałam już siły udawać. - A właściwie to nie.
-Właśnie widzę. Nie wyglądasz najlepiej. - Popatrzyłam na niego z miną typu: serio? - To znaczy nie to miałem na myśli, bo jesteś piękna, ale zdaje się, że jesteś chora. Cała się trzęsiesz. Może odprowadzę cię do hotelu. Nie powinnaś teraz tutaj być. Powinnaś się kurować. 
-Nawet nie wiesz jak bym chciała. - Pomyślałam.
-Problem w tym, że nie mogę. Jak nie zrobię dobrych zdjęć to wylecę z pracy i potem...
-...i potem ja ci załatwię pracę w naszej kadrze i będziemy się częściej widywać. - Puścił w moją stronę oczko. Przyznaję to było trochę dziwne. - Mam też inne rozwiązanie. - Tym stwierdzeniem mnie zaciekawił.
-Jakie?
-Ty pójdziesz odpocząć, a ja zabawię się w fotografa. - Zaśmiałam się na jego propozycje. - No co? - Uśmiechnął się słodko.
-Chcesz stać w miejscu przeznaczonym dla fotoreporterów i robić zdjęcia? Przecież oni cię od razu rozpoznają i będziesz na pierwszych stronach gazet. - Uznałam jego pomysł za szalony, a wręcz nierealny.
-Zapominasz, że jestem skoczkiem i mogę wejść tam, gdzie inni fotoreporterzy nie mają prawa wstępu. - Co ja tylko powiem, gdy zostanę zapytana o to, w jaki sposób wykonałam te fotografie, ale z drugiej strony nie mam dokładnie napisane gdzie mam je robić, w końcu liczą się tylko zdjęcia.
-No dobrze, ale dziś drużynówka i pewnie skaczesz, i...
-Nie skaczę, bo nie jestem jeszcze w formie. - Zaskoczyło mnie to trochę, bo z tego co mi się wydawało to nie skakał tak źle.
- Czy ty na wszystko zawsze masz odpowiedź?
-Tak, więc teraz grzecznie pójdziesz do hotelu, a ja się wszystkim zajmę.
-Co ty wiesz o fotografii? - Powiedziałam z lekką ironią, bo nie wyglądał na kogoś, kto by się na tym znał.
-Więcej niż by ci się mogło wydawać. - Pokiwałam lekko głową na boki, bo nie byłam przekonana co do tego, o czym mówi. - Po prostu mi zaufaj. - Nie dawał za wygraną.
-No dobrze. Niech ci będzie. - Oddałam mu swój aparat. - Tylko nie zniszcz, bo to nie moje. - Pogroziłam mu lekko palcem.
-Spokojnie mam identyczny. - Trochę się zaskoczyłam, ale nie miał powodu, żeby mnie okłamywać. - W którym hotelu mieszkasz to ci później go przyniosę.
-Lanisek to mój brat to jemu możesz dać to później mi odda. - Nie chciałam mu robić dodatkowego kłopotu.
-Bez urazy, ale na prawdę wierzysz, że przyniesie ci ten aparat w całości? Bo nie wiem czy wiesz, ale on jest trochę nieogarnięty. - Nie chciałam już się wykłócać. Wolałam już być w moim cieplutkim łóżku, więc szybko zakończyłam tą rozmowę.
-W sumie masz rację. Szukaj mnie w tamtym hotelu na rogu. Pokój 118.
-Dobrze, a ty  masz odpoczywać.

Rozdział X

Te kilka dni upłynęło mi bardzo szybko i nim się obejrzałam a musiałam pakować się do Klingenthal. Postanowiłam, że zachowam mój wyjazd w tajemnicy, żeby zrobić Anze niespodziankę. Z tego  powodu zamiast samolotem postanowiłam pojechać samochodem. Jakby nie patrzeć to jakieś siedem godzin drogi. Czy dużo? Nie sądzę. Bywało tak, że spędzałam w podróży po dwadzieścia kilka godzin, więc można powiedzieć, że jestem przyzwyczajona.
Żeby zdążyć dojechać na czas postanowiłam nastawić sobie budzić na trzecią rano, aby zjeść coś na szybkiego i ruszyć w drogę. Nie wiadomo co mnie może czekać podczas podróży, a nie mogę się przecież spóźnić.
Nie będę zaprzeczać, ciężko było mi się zwlec z łóżka. Jednak po jakiś dziesięciu minutach wylegiwania się, mój cel został osiągnięty. Zjadłam coś na szybkiego i wypiłam herbatę, ponieważ od ostatniego incydentu kawa mi nie przejdzie przez gardło. Spakowałam moją walizkę do samochodu, a także wszystkie potrzebne rzeczy do pracy i ruszyłam w drogę.
Niestety miałam pecha i musiałam przez godzinę stać w korku, przez co dotarłam na miejsce nieco później niż zamierzałam, ale mimo wszystko się nie spóźniłam. Pokój miałam zarezerwowany w hotelu niedaleko skoczni. Nie był to ten sam, w którym zatrzymywali się skoczkowie i w sumie cieszę się z tego powodu.
Po zjedzeniu posiłku udałam się prosto na skocznie, aby porobić jakieś fajne zdjęcia. Wprawdzie miał się odbyć dopiero trening, ale kto mi zabroni teraz fotografować? Oprócz mnie było jeszcze kilku innych fotoreporterów, ale na szczęście nie było ich jeszcze tak dużo. Pewnie większa część przyjdzie dopiero na kwalifikacje, bądź na sam konkurs, który odbędzie się jutro.
Za każdym razem gdy mijał mnie jakiś Słoweniec modliłam się w duchu aby mnie nie rozpoznał. Wprawdzie miałam na głowie czapkę, a na nosie okulary przeciwsłoneczne, ale któryś mógł mnie rozpoznać. I tak wiem... Okulary przeciwsłoneczne w zimę przy temperaturze na minusie... Jestem mądra... A swoją drogą to kto mi zabroni? Dobra, może to wygląda dziwnie, ale nie  chcę, żeby na razie mnie rozpoznali.
Mijał mnie kolejny skoczek i tak jak do tej pory, krzyknęłam "Uśmiech", aby spojrzał w mój aparat i aby wyszło ładne zdjęcie. Chłopak przystanął na moment, spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Zrobiłam mu fotkę i spojrzałam w aparat, aby zobaczyć jak wyszło. Mogłam jedynie być dumna z mojego dzieła.
-Fajne okulary. - Usłyszałam głos nade mną. Uniosłam wzrok i zobaczyłam tego samego skoczka, któremu przed chwilą zrobiłam zdjęcie. Patrzył na mnie i się uśmiechał szeroko. Dopiero teraz dostrzegłam jaki jest przystojny.
-A tak, dzięki. Nie chcę na razie, żeby brat mnie rozpoznał. - Miałam zamiar zabrać się do wykonywania dalej swojej pracy, ale chłopak to przerwał.
-Gregor jestem. - Wyciągnął w moją stronę dłoń, po czym ją uścisnęłam.
-Patricia. - Ściągnęłam przy okazji okulary, bo szczerze mówiąc trochę dziwnie się w nich czułam przy nim.
-Dasz się zaprosić na jakąś kawę, herbatę... cokolwiek? - Zobaczyłam zmierzającego Petera, więc z powrotem założyłam moje okulary i odwróciłam się bokiem do niego.
-Zobaczymy, zobaczymy. - Powiedziałam. Zauważyłam, że Gregor patrzył na Prevca i zwyczajnie odprowadzał go wzrokiem.
-To jest twój brat? - Spojrzał na mnie ze zmarszczonymi lekko brwiami i zdziwioną miną.
-Dzięki Bogu nie. To jest najbardziej wnerwiający idiota na tej ziemi. - Powiedziałam z lekką pogardą.
-A to czemu? - Zaciekawił się.
-Długa historia. - Machnęłam ręką. - Może kiedyś ci opowiem.
-Może... - Westchnął. - Dobra, nie przeszkadzam ci w pracy. Do zobaczenia wkrótce. - Kiwnął głową i poszedł. Nawet nie zdążyłam mu nic odpowiedzieć.
Kwalifikacje minęły jak najbardziej spokojnie. Na całe szczęście nikt mnie nie rozpoznał, a ja miałam niezły ubaw z mojego brata. Otóż szanowny pan postanowił znaleźć sobie dziewczynę i chodził wzdłuż trybunów i zagadywał do każdej po kolei. Biedne jeszcze sobie w końcu narobią nadziei. Swoją drogą to ciekawe, czy by się tak zachowywał, gdyby wiedział, że go obserwuję. Hmm... a gdyby tak go nagrać i pokazać mamie? Może to dziecinne, ale może być zabawnie.
Zauważyłam, że Słoweńcy kończyli udzielać wywiadów i rozdawać autografy, więc postanowiłam podejść w końcu do mojego brata. Akurat podpisywał ostatniej dziewczynie kartkę w zeszycie. Podeszłam do niego od tyłu i zakryłam mu oczy. Zdziwiony natychmiast odwrócił się w moją stronę. Myślałam, że zaraz buchnę śmiechem. Wyglądał jak dziecko, które właśnie się dowiedziało, że Święty Mikołaj nie istnieje. 
-Co ty tu robisz? - Przekręcił głowę na bok i przymrużył lekko lewe oko. Swoją drogą chyba jest bardzo zadowolony. Oczywiście to jest sarkazm.
-Pracuję. Koleżanka się rozchorowała i przyjechałam zamiast niej. - Wzruszyłam ramionami jakby to było coś oczywistego.
-Jejku tak się cieszę. - O, ale niespodzianka. Jest szczęśliwy. A no tak. On zawsze jest szczęśliwy, tylko ciekawe od czego. Nie to, że go o coś oskarżam, ale bądźmy szczerzy, to normalne nie jest.
-Czyżby? - Nagle mnie podniósł i zakręcił się ze mną w kółko. - Weź, bo mi się w głowie kręci.
-Wiem nawet od czego. - Pokiwał głową.
-Tak? A to ciekawa jestem od czego? - Skrzyżowałam ręce na piersi i z kpiącym uśmiechem patrzyłam na brata. Spojrzał się w bok. Przeniosłam wzrok w to samo miejsce i zobaczyłam Petera z jakąś laską. Dziwnie się jakoś poczułam. Uśmiech zszedł mi z twarzy. W środku poczułam jakiś uścisk, ale nie mam pojęcia dlaczego. Może tak go nie cierpię, że nie chcę żeby był szczęśliwy? Przecież to niemożliwe. Ja taka nie jestem. Nie życzę źle nawet najgorszemu wrogowi. - I co z tego? - Wzruszyłam ramionami. Nie wiem, co się ze mną działo w tej chwili, ale nie mogłam dać po sobie tego poznać.
-Twój Romeo obściskuje się z jakąś lalunią a ty nic? - Zapytał tak, jakbym miała teraz tam iść i wytargać tą laskę za włosy. Anze się niech tak nie rozpędza, bo mnie nic z nim nie łączy.
-Proszę cię. Mam gdzieś z kim on się obściskuje. - Wywróciłam oczami. - Odprowadzisz mnie do hotelu? Przy okazji trochę pogadamy. - Pokiwał głową i ruszyliśmy przed siebie.
Szliśmy sobie spokojnie drogą i śmialiśmy się tak jak nienormalni. Ktoś mógłby stwierdzić, że coś braliśmy, co oczywiście jest nieprawdą. Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje wokół talii i unosi mnie do góry. Z zaskoczenia aż zapiszczałam. Nie wiedziałam co się dzieje. Po chwili jednak ujrzałam Prevca. Poczułam lekki strach. Co on mógł kombinować?
-Pomóż mi! - Krzyknęłam do Anze, który w tym momencie zwijał się ze śmiechu. Rzeczywiście zabawne.
Nie wiem gdzie dokładnie porywa mnie Peter, ale to nie może być nic dobrego. Próbowałam się wydostać z jego objęć, wierzgałam nogami. Niestety mi się to nie udało. Po chwili nie czułam już dłoni Prevca i to nie dlatego, że mnie zostawił w spokoju, a dlatego, że wrzucił mnie do jakiegoś jeziora. Woda była tak lodowata, że myślałam, że umrę z zimna. Niech go szlag trafi! Co za debil! A gdybym się utopiła?
-Nienawidzę cię! Popamiętasz mnie jeszcze! - Krzyczałam wychodząc z jeziora. Cała trzęsłam się z zimna. Na szczęście z pomocą przyszedł mi Anze, który dał mi swoją kurtkę.
-Już się boję. - Udawał wystraszonego, ale w środku cały się śmiał. Nie wytrzymałabym z nim ani minuty dłużej, więc szybko pobiegłam do hotelu się przebrać. Mam nadzieję, że się nie rozchoruję po tym wszystkim.

Rozdział IX

Obudził mnie dzwoniący telefon. Zerknęłam na godzinę i jak się okazało, dochodziła dwunasta. No to ładnie. Pół dnia zmarnowane, ale w sumie się nie dziwię, bo wczoraj siedziałam do późna i obrabiałam zdjęcia. Chciałam to skończyć jak najszybciej, aby mieć już to z głowy.
Jak się okazało, dzwonił mój szef, który miał dla mnie nowe zlecenie. Otóż jak się okazało rozchorowała się moja koleżanka z pracy i mam za nią jechać do Klingenthal na zawody, aby robić zdjęcia do gazety. Kiedyś zawsze, gdy były jakieś sportowe imprezy to się wykręcałam od tego, ale tym razem się zgodziłam. W końcu może być fajnie. Tylko muszę unikać Prevca, bo po ostatniej akcji musiał się mega wnerwić i teraz będzie zdolny do wszystkiego. Oczywiście to nie tak, że się go boję, po prostu tak będzie lepiej.
Po obiedzie, a raczej w moim przypadku po śniadaniu, postanowiłam pojechać do mamy. Nie byłam u niej już jakieś dwa tygodnie, a więc najwyższy czas się pojawić w rodzinnym domu. Wsiadłam do mojego nowego auta, w którym się zakochałam od pierwszego wejrzenia i ruszyłam w drogę. Nie miałam jakoś bardzo daleko. Musiałam tylko się przemieścić na drugi koniec miasta.
Jak zwykle weszłam sobie bez pukania, bo w sumie jakby nie patrzeć rodzice zawsze powtarzają, że tu jest mój drugi dom, a do własnego mieszkania się przecież nie puka.
-Cześć mamuś. - Powiedziałam wchodząc do kuchni, gdzie znajdowała się mama. Musnęłam jej policzek, po czym usiadłam przy stole.
-Nareszcie przyjechałaś. Napijesz się czegoś? - Zapytała, na co pokiwałam głową.
-Tak jak zawsze, herbatki. Sama jesteś w domu?
-Sama, sama. Tata w pracy, a Anze jak zwykle na treningu.  - Wyjęła kubek, po czym zaczęła zaparzać dla mnie herbatkę. - Opowiadaj, co tam u ciebie słychać?
-Wszystko po staremu. Ostatnio byłam w Kuusamo, ale to wiesz. W sumie nic poza tym. - Postawiła przede mną herbatę i usiadła naprzeciwko mnie.
-A kiedy przyprowadzisz go na obiad? - Zapytała z uśmiechem, ale kompletnie nie wiedziałam o kogo jej chodzi.
-Kogo? - Uniosłam kubek, aby napić się herbaty.
-No Petera. Przecież jesteście razem. - Zakrztusiłam się z zaskoczenia.
-Po moim trupie! - Krzyknęłam i odstawiłam gwałtownie kubek na stół, przez co trochę jego zawartości się wylało. Oczywiście od razu zabrałam się za sprzątanie.
-Przecież to dobry chłopak. Poza tym wszystkie gazety trąbią o tym, więc coś tam musi być chyba na rzeczy. - Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Nie znoszę go i chyba z wzajemnością. Masz pojęcie, że wylał na mnie kawę; zabrał mi telefon; zaczął wstawiać dziwne rzeczy na mojego Instagrama, przez co śmieją się teraz ze mnie; przewrócił mnie i wylądowałam tyłkiem na twardej podłodze; próbował wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia; chciał, żebym mu usługiwała; zamknął mnie w łazience i jeszcze mnie w domu nachodzi. - Mama spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami. - No dobra, może trochę przekoloryzowałam, ale mimo wszystko go nie cierpię.
-No skoro tak mówisz. - Westchnęła. - Jak było w tej Finlandii? Chyba zimno tam, co nie?
-Zimno? Tego nawet zimnem nie można nazwać. Jak ja się czułam jak na Antarktydzie lub jeszcze gorzej.
-A mówiłam, żebyś w razie czego wzięła ze sobą czapkę od babci to mnie nie posłuchałaś. - Ja tu liczyłam na słowa jakiegoś współczucia i wsparcia, a tu jak zwykle wszystko na mnie.
-Kiedy mówiłaś? - Nie mogłam sobie jakoś przypomnieć tego momentu.
-Jak jakieś trzy dni przed wyjazdem dzwoniłam do ciebie. - Hmm... trzy dni przed wyjazdem. Co ja wtedy robiłam? A no tak! Szukałam w razie czego lotów powrotnych, żeby móc zwiać, ale nic nie znalazłam. Byłam tak zajęta, że nie słuchałam nawet do końca co mówi moja mama.
-Faktycznie. Coś tam mi świta. - Mruknęłam, a po chwili usłyszałam otwierane drzwi. Moim oczom ukazał się mój brat. Szczerzył się jak zwykle bez powodu.
-No kogo to moje oczy widzą. Moja najukochańsza pod słońcem siostrzyczka. - Teraz mi trochę przypominał rozemocjonowaną dziewczynę. Podszedł do mnie od razu i mnie przytulił. Nie powiem, zaskoczyło mnie to pozytywnie, ale po chwili byłam już wkurzona. Myślałam, że trochę zmądrzał, ale najwidoczniej nie. Otóż, ten oto młodzieniec, który zwie się mym bratem, pomimo, że go nie przypomina nawet w jednej dziesiątej procenta, wykorzystał okazję i potargał mi włosy we wszystkie strony. W ramach obrony walnęłam go pięścią w brzuch, na co zaczął się tylko śmiać. Czasem zadaję sobie pytanie, czy on nigdy nie umie zachować powagi? Czy gdyby napadło go ufo to też by się śmiał? Oficjalnie podtrzymuję wersję, że Anze, pomimo swojego wieku, to niedorozwinięty dzieciak. A myślałam, że skoro ostatnio miał randkę to trochę zmądrzał, ale cóż, pozory mylą.
-Idź lepiej do swojego pokoju i zobacz czy cię tam nie ma. - Pogoniłam go ręką, a ten zaczął udawać, że serio idzie to sprawdzić. Pozostało mi jedynie walnąć głową w stół.
Chciałam porozmawiać chociaż chwilkę z mamą w spokoju, ale Anze zaczął mnie coraz bardziej doprowadzać do szału. Wyobraźcie sobie, że ten czub zaczął się kręcić wokół nas i podsłuchiwać o czym gadamy. W takich warunkach to ja nie jestem w stanie prowadzić konwersacji. Kto normalny przychodzi do kuchni co chwila, żeby napełnić kubek wodą, a następnie idzie w nieznanym kierunku, opróżnia go i z powrotem wraca, by go napełnić. Wątpię, żeby on to wszystko wypił. Może kwiatki podlewa, albo chce się wykąpać i w taki oto sposób sobie wodę do wanny nalewa. Mniejsza o to.
-A może nałożę ci ciasta. Dzisiaj rano upiekłam. - Pokiwałam głową, bo muszę przyznać, że mama piecze najlepsze ciasta na ziemi.
-Czy ktoś wspominał o cieście? - Zza ściany wyłoniła się głowa Anze. Czy ten dureń cały czas tam stał i nas podsłuchiwał?
-Dla ciebie nie ma. - Powiedziałam niczym surowa mama.
-A to niby dlaczego? - Powiedział drocząc się ze mną i idąc w moją stronę.
-Mam ci w punktach wymienić? - Kiwnął głową. - Po pierwsze. Przytyjesz i nie wciśniesz tyłka w kombinezon. Po drugie. Nie zasłużyłeś sobie na takie luksusy. Po trzecie. Za darmo nic nie ma. Trzeba było przynajmniej pomóc w pieczeniu. - W sumie jak o tym myślę to lepiej, żeby w kuchni nie pomagał. Jeszcze by wszystkich potruł.
-Taka mądra jesteś? A ty? Pomagałaś? Nie. - Zmroził mnie wzrokiem.
-Kochaniutki. Pragnę ci przypomnieć, że ja tu jestem gościem. - Mrugnęłam do niego oczkiem.
-A wiesz co można zrobić z nieproszonym gościem? - Zrobił chwilową pauzę. - Wyprosić go.
-Ach tak? Czyli mnie wypraszasz? Zapominasz się, że do ciebie tu nie przyszłam. - Zmarszczyłam brwi.
-No ja myślę, bo inaczej... - Nie dane było mu dokończyć.
-Uspokójcie się! - Krzyknęła na nas mama. - Nie możecie wreszcie zachowywać się jak dorośli? Wiecznie się tylko kłócicie. Przestaniecie w końcu kiedyś? - Postawiła przed nami talerzyki z naszym ulubionym ciastem. Przez chwilę panowała głucha cisza. Każdy siedział nie zwracając uwagi na innych. Nagle sobie coś uświadomiłam i zaczęłam się śmiać. Dwójka pozostałych popatrzyła na mnie zaskoczona. Walnęłam Anze lekko w ramię.
-Wiesz, że uwielbiam się z tobą kłócić? - Spojrzał na mnie i po chwili razem się śmialiśmy.
-Ja z tobą też. - Przytulił mnie.